Był ponury wigilijny wieczór. Na dworze padały duże płatki śniegu. Przydrożna lampa świeciła bardzo jasno, dzięki temu można było zaobserwować różnorodne kształty płatków padającego śniegu.
Wraz z bratem siedzieliśmy w pokoju grając w gierki na telefonach, w pewnym momencie rodzice nas zawołali. Poprosili nas, abyśmy przynieśli ciasta, łyżeczki i talerze z kuchni. Gdy weszłam do jadalni, wyjrzałam przez okno i ujrzałam renifery wraz ze stojącymi nieopodal saniami. Wtem krzyknęłam do brata:
- Wiktor! Popatrz przez okno, zobacz, co tam stoi! To sanie i renifery!
Na to brat odpowiedział mi, że Mikołaj nie istnieje i żebym przyniosła talerze i łyżki. Wiktora nie interesowało to, co zobaczyłam przed domem, ponieważ on nie wierzył w Świętego Mikołaja.
Gdy przyniosłam talerze i sztućce do salonu, zapytałam rodziców czy mogę wyjść na dwór. Na co mama odpowiedziała, że mogę wyjść, ale najpierw muszę wynieść śmieci. Zawsze tak jest, że gdy chcę gdzieś wyjść, wpierw muszę coś zrobić. Gdy usłyszałam odpowiedź, szybko złapałam worek ze śmieciami i wyleciałam z domu. Gdy wybiegłam na ulicę, podbiegłam do sań z z reniferami. Moim oczom ukazał się grubszy mężczyzna z siwą brodą. Na sobie miał czerwony sweter na guziki, czerwone spodnie dresowe i czerwoną czapkę z białym pomponikiem. Okazało się, że był to Święty Mikołaj. Powiedział mi:
- Och dziecko.... Proszę, pomóż mi. Bardzo źle się czuję. Chyba złapałem tego słynnego Covida.
- Oczywiście, że panu pomogę! Ale, jeśli mogę zapytać, kim pan jest?
- Jestem Świętym Mikołajem.
- Co! Jak to?! O nie, Święty Mikołaj jest chory! Jak pan będzie teraz rozdawał prezenty dzieciom?!
- Niestety, w tym roku nie dam rady rozdać prezentów dzieciom. Zbyt źle się czuję.
- Ale chwila! Na Covida się umiera! Pan nie może umrzeć! My - dzieci - potrzebujemy pana.
- Spokojnie dziecko, jak mi pomożesz, to nic mi się nie stanie.
- Ale jak mam panu pomóc?
- Poproś sanie o koc i coś, po czym przejdzie mi choroba.
- Drogie sanie, proszę o kocyk, poduszkę, kubek wody, gripex max, herbapect i aspirynę.
Sanie spełniły moje życzenie, położyłam poduszkę Mikołajowi pod głowę, przykryłam kocem i podałam leki. Mikołaj powiedział, że nie da rady roznieść pozostałych prezentów, więc poprosił mnie o pomoc. Gdy zapytałam, jak miałabym wejść niezauważona do domów obcych ludzi, odpowiedział mi, że gdy dotknie się nosa Rudolfa, daje on umiejętności takie, jak: niewidzialność, lewitacja i moc przenikania przez ściany. Zgodziłam się pomóc Mikołajowi.
Dzięki mocom uzyskanym po dotknięciu nosa Rudolfa, rozniosłam pozostałe prezenty. Na dnie worka zostały dwa prezenty. Należały one do mnie i mojego brata.
Podeszłam do sań, w których leżał Święty Mikołaj, wyciągnęłam pozostałe prezenty i oddałam worek. Mikołaj powiedział, że w ramach podziękowania za pomoc, mogę sobie zatrzymać worek. Byłam bardzo ucieszona, podziękowałam Mikołajowi i schowałam z powrotem prezenty do worka. Chory Mikołaj powiedział, że musi wracać do mamy i elfów na biegun północny, a ja mam już zmykać do domu. Podziękowałam jeszcze raz Mikołajowi i pobiegłam do domu, a Mikołaj odleciał.
Gdy weszłam do domu, położyłam się spać. Niespodziewanie obudziła mnie mama i powiedziała, że wszyscy na mnie czekają w salonie. Wchodząc do salonu, zaczęłam wszystkim opowiadać zwariowaną historię, która mi się przydarzyła. Niestety, nikt mi nie uwierzył. Powiedzieli mi, że cały czas spałam i że miałam świetny sen.
Obraziłam się, poszłam do swojego pokoju i tam ujrzałam worek z dwoma prezentami, co dowodziło temu, że miałam rację i że naprawdę spotkałam Świętego Mikołaja. Szkoda, że nikogo przy tym nie było, może wtedy by mi uwierzyli.